opowieści kamienne - RODONIT

2023-05-25

 

 

 

opowieść pierwsza: historia z rodonitem, rytuałem urodowym i rozwodem w tle.

 

piątek 

leżę sobie w wannie, ogólnie nie robię tego zbyt często, ale tym razem tak. potrzebowałem zrobić rytuał piękna, gdyż od dobrych kilku tygodni nie mogłem patrzyć na swoje zdjęcia czy odbicie w lustrze. wiem, mam świadomość tego, jak wiele czynników wpływa na moje poczucie wartości. pracuję z tym tematem bardzo intensywnie, od lat obiecując sobie, że nikt nie będzie miał większego wpływu na to jak się postrzegam, ode mnie samego. ale choćbym nie wiem ile medytacji zrobił, palo santo spalił i kamieni naukładał w ołtarzyki, zawsze przychodzi ten dzień, kiedy jedno odbicie w lustrze, bądź fatalne zdjęcie, które zrobił mi rudzielec, powodują, że poczucie wartości nie tylko spada, ale zalicza mariański rów mojej świadomości. 

 

najlepszą metodą wydostania się z tego rowu i wrócenia do zrównoważonego tu i teraz, jest rytuał piękna. nie jest to żadna wielka magia, ale wymaga co najmniej 3 kamieni, jednego kremu lub olejku do ryja, dostępu do wanny lub opcjonalnie prysznica, różowej świecy, kwiatowego kadzidła, głośniczka z muzyką i męża zajętego czymkolwiek - mogą być 142 tiktoki, które mu wcześniej wysłałem - by przez co najmniej godzinę, nie przyłaził pytać czy się nie utopiłem. jeśli nie masz męża, tylko żonę albo osobę partnerską, też ich czymś zajmij. chodzi o godzinę spokoju. poza tym historia zna przypadki, kiedy ktoś nie interesuje się czy żyjecie, czy się czasem nie utopiliście w wannie, tylko kto rachunki za wodę będzie płacił. taką osobę należy też czymś zająć. żeby była jasność. 

 

ja zadbałem o czas, o itemki, o nastrój. kadzidło zapaliłem, puściłem jakieś brzdąkanie z tybetańskiej wsi, do wanny włożyłem wielki różowy kwarc, a na kremie super-nawilżającym do ryja i dekoltu, co to po nim skóra będzie jak u niemowlaka, położyłem kryształ górski i różowy ryolit. wlazłem do wanny, no i leżę w wannie opleciony energią różowego kwarcu i wizualizuję jaki jestem piękny i błyszczący. jak moja skóra mieni się różowym brokatem, jak wchłaniam energię piękna, a w tym czasie opuszcza mnie energia zwątpienia. różowy kwarc od razu przerabia te energetyczne badziewia, dzięki czemu woda w wannie wciąż błyszczy najwyższym potencjałem. czuję, jak staję się piękniejszy, ale co ważniejsze czuję, że wraca poczucie wartości i uznania dla siebie wprost z mojego serca. 

 

“obyś skisł w tej wannie jak kiszony ogór! ty ciulu bez szkoły! będziesz zaraz cały pomarszczony a w dodatku twój ryj wcale nie będzie ładniejszy!”

 

wtf! coś tu nie działa, skąd ta myśl? co to w ogóle ma być. nie tak działają rytuały upiększające. halo, halo - kwarcu, czy nie nadążasz z oczyszczaniem moich wątpliwości i niskiego poczucia wartości, które ostatnio mnie dopadło? przez kilkanascie minut nie mogłem namierzyć skąd te myśli. nie tak się umawiałem ze wszechświatem. czyż nie dałem wyraźnych wskazówek? różowa świeca jest, kadzidło jest, kamienie są. pachnąca woda i muzyka - check! wtf! się pytam! 

 

wchodzę więc od nowa, w mój zen. wdycham światło, wydycham lęki, puszczam blokady - tutaj radzę delikatnie, by nie zrobić sobie w wannie dżakuzi, bo to nie ten rytuał - łączę się z kwarcem przez wodę i wizualizuję, jak staję się piękny. 

 

“tak! ignoruj mnie dalej, udawaj że mnie tu nie ma. bodaj ryj ci spuchł i pypcie na nosie wyskoczyły!” 

 

nie! no co jest?! żądam uspokojenia się mojej podświadomości. ale ta siedzi jakaś taka naćpana różowym kwarcem i milczy. no nic. wyłażę z wanny. może za dużo syfu w wodzie, czas przejść do upiększającej techniki smarowania. będę piękny choćby nie wiem co! 

 

muzykę dałem nieco głośniej, spuściłem wodę i oczyściłem kwarc różowy. jeszcze raz wypowiedziałem intencję do kamieni, kremu i lustra. tak, trzeba to zrobić. co za głupie pytanie! przecież to część rytuału. 

no więc mówię “kocham siebie takiego, jakim jestem. zawsze mam pozytywny obraz siebie. czuję się piękny. traktuję siebie z miłością i życzliwością.” i patrzę sobie w oczy. mam piękne niebieskie oczy, są jak kyanity, albo jak lapis lazuli w słońcu. czasem są jak celestyny a czasem jak dumortieryt. są przepiękne, a ich kolor tak cudownie zmienia się w zależności od światła jakie na nie pada. a później patrzę na usta, i widzę jakie są namiętne, pełne, jaki mają kolor. tak, aż zazdroszczę rudzielcowi, że może je całować. 

 

“nie zesraj się z tego piękna i afirmacji! ha ha ha!” 

 

ej! to nie podświadomość. to jakiś typ z sypialni. więc nie nakładam kremu na ryj, tylko idę do tej sypialni i szukam źródła tych obelg i niskich wibracji. po chwili znajduję. to rodonit. teraz już nie mam wątpliwości, że rytuał był ok, tylko ten typek ma jakiś problem. 

 

“o co ci chodzi? o co ta padaka?"

“co? śmiesz pytać? a jaki kryształ najbardziej nadaje się do rytuałów pielęgnacji, do rytuałów urody, piękna?!” 

“wtf! no wiem, że się nadajesz, ale ja dziś musiałem popracować z poczuciem wartości, nie z samą urodą.”

“to ja niby nie dam rady z poczuciem wartości? a kto pomaga w pracy z miłością, w tym własną? a kto pomaga przepracować traumy? kto oczyszcza zawirowania emocjonalne i pomaga wybaczyć sobie, kiedy czujecie w środku poczucie winy czy obwiniacie się za złe wybory?” 

“no wiem, że ty też. ale dziś…”

“wal się na ten brzydki ryj!”

“nie możesz tak do mnie mówić, twoim zadaniem jest mnie wspierać, a nie dołować i dokładać mi zmartwień.”

“mogę, nie mogę, w dupie to mam! foch!”

“wtf! co ty odwalasz? przecież nie możesz tak robić!”

“bo co?!”

“bo… nie możesz.”

“a ha! no ma to sęs!” 

“no tak. przecież…”

“no tak, przecież wy ludzie wiecie lepiej, co reszta pozaludzkich energii może albo nie może. to patrz to!” 

 

i się obraził i zgasł. hmmm. położyłem go na ametyście aby się oczyścił i naładował na nowo. nic tu więcej dziś nie zdziałam. wróciłem do łazienki, i teraz już w spokoju skończyłem mój rytuał. znowu wypaplałem afirmację, położyłem krem, a skóra nabrała delikatnego blasku, ryj od razu wydawał się jakby piękniejszy. resztę wieczoru spędziłem z rudzielcem. 




 

 

sobota

poranek był słoneczny, choć wciąż chłodny. czy ta wiosna się ogarnie? wstałem, rudzielec przyniósł kawę do łóżka. takie tam weekendowe przyjemności. chwilę później poleciałem sprawdzić co z rodonitem. nic! dalej leżał obrażony, bez energii. nie był martwy, ale wyglądał jak zwłoka rodonita, a nie rodonit. tak być nie może. 

 

“zamierzasz być długo tak obrażony?”

“obraziłem się na śmierć, więc nie zamierzam się odbrażać, kapisz?” 

“rozumiem, ale nie możesz mnie karać za dobór twoich kumpli do rytuału. przecież nie jesteś tutaj sam.”

“mogę robić co chcę!”

“stary wyluzuj, przecież wiele razy się pięknie wykazałeś energią” - włączył się do rozmowy ametyst

“a ty się nie wtrącaj”

“ale wiedz, że amek dobrze gada. ja wiele razy byłem zadowolony z twoich energii, a dobór wczorajszych pomocników do rytuału, nie umniejsza twojego wkładu w mój rozwój i samopoczucie piękna.”

“średnio mnie to obchodzi.”

“zachowujesz się jak dziecko. dobrze, co chcesz w takim razie? masz jakieś wnioski, uwagi, żądania?” - ametyst był bardzo pomocny

“miałeś się nie wtrącać. tak mam. chcę nowego kogoś, kogoś komu będę mógł pomagać. kogoś kto mnie doceni!”

“ok. ja cię doceniam, ale jeśli nie czujesz tego, to znajdę ci nową osobę.” 

 

 

 

 

wtorek

na tarot przyszła e., 40 letnia matka dwóch bombli, które osobiście zamknąłbym w klatce, ale nie mi oceniać procesy wychowawcze. zawsze jednak kiedy e. opowiadała o swoich bombelkach, zastanawiałem się, za jaką karę ona jest matką, kiedy zaś gadała o starym, zastanawiałem się, jakim cudem jest żoną. dziś na tarocie, po raz kolejny wyszło jej, że nie może być szczęśliwa w związku, gdyż powiela tylko rodzinne programy i traumy, a stary prawdopodobnie nigdy jej nie kochał, jedynie te nieznośne bomble są powodem, że są razem. 

 

“co ja mam zrobić cez? przecież nie dam rady bez niego”

“to już 3 raz kiedy mielimy ten temat i znasz odpowiedź z kart. spokojnie dasz radę, a teraz najważniejsze to zmierzyć się z traumami z domu rodzinnego.”

“ale jak, od czego mam zacząć?”

“wiesz co…”

“ja jej pomogę, ja chcę jej pomóc, jej się przydam bardziej!” - usłyszałem nagle krzyk z sypialni. 

“... chyba mam coś, co pomoże ci zacząć.”

 

przyniosłem jej rodonit i opowiedziałem o jego właściwościach. powiedziałem jej o tym jak może jej pomóc, jakie są konsekwencje pracy z rodonitem. 

 

“rodonit to bardzo silny kamień, który pomaga zmniejszyć i stłumić niepokój. ten kamień jest pocieszającym kamieniem, który wspiera cię w emocjonalnej potrzebie, a nawet możesz go pocierać w czasach najgorszej udręki. wzmocni twoje serce i pokaże ci, jak silna możesz być, nawet w momentach, które wydadzą się beznadziejne. polecam go każdej osobie, która cierpi na depresję, stany lękowe, ma nieprzepracowane traumy lub brak pewności siebie, zalecam wtedy noszenie go przy sobie codziennie.”

 

e. wzięła rodonit i się do niego uśmiechnęła, a w jej ręce rozbłysła nagle złoto-różowa energia otoczna czarno-srebrnym płaszczykiem.  też się uśmiechnąłem. 

 

 

 

 

środa, kilka śród później

 

byliśmy z rudzielcem na spacerze wokół jeziora. bardzo przyjemny wczesnoletni dzień. słońce, delikatny wiatr i ta oszałamiająca zieleń lasu. wiem, że ta zieleń, to coś czego najbardziej potrzebuję. zieleni i wody! 

gadaliśmy o jakichś bzdurach, aż nagle widzę e. i jej bombelki, też na spacerze. e. jakaś taka radosna, uśmiechnięta i spokojna. bomble wyciszone, nie drą ryja na pół jeziora, nie latają jak ze sraczką. wszytsko jakieś takie jak las - bez stresu. e. zupełnie inna, a na szyi widzę oprawiony w srebro rodonit. błyszczący jak nigdy. cudowny. 

 

“wow, e., co za zmiana? ten uśmiech. co tam u ciebie?” 

“więc… będziesz ze mnie dumy, ale poszłam za twoją radą. noszę codziennie rodonit, jak widzisz teraz w innej formie. pracuję z twoimi afirmacjami i mandalami - wyślę je w tym tygodniu. no i … złożyłam pozew o rozwód.”

“co????! e. w końcu! no i nie ukrywam, że w takim razie czekam teraz na mandale. aż mi się fomo włączyło, co tam znajdę.”

“cez, dzięki za te taroty, za te afirmacje, za te tematy mandali, ale wiesz co, przede wszystkim dzięki za ten kamień. na początku nie było łatwo, nie wiedziałam jak go używać, teraz… teraz jest jak mój anioł stróż.” 

“brawo! widzisz, mówiłem że dasz radę!”

“jeszcze kawał drogi przede mną, ale tak! mówiłeś.”

 

chwilę jeszcze popaplaliśmy i każdy poszedł w swoją stronę. 

 

"mówiłem, że jej pomogę!!!"  - usłyszałem krzyk z oddali i uśmiechnąłem się pod nosem. 

 

morał: kiedy kamień obrazi się na nas na śmierć, czasami to znak, że nasza wspólna przygoda musi dobiec już końca. najważniejsze, to z nimi rozmawiać i czuć ich energię, czasami może się bowiem odobrazić. 

 

ps. e. jest po rozwodzie, szczęśliwa, jej firma rozwija się jak nigdy wcześniej. była na kilku randkach, ale średnio udanych. ma szczęście do typów, którzy nie cenią sobie niezależności i poczucia wartości u kobiet. ale jest szczęśliwa, na tyle na ile można być szczęśliwą z dwójką rozwydrzonych bombli… muszę pomyśleć, jaki teraz kamień by się jej przydał.